wtorek, 25 października 2011

Między Kuźniczą a Kazimierza

Znowu chodzę na angielski, tym razem na Kuźniczą. I dzięki temu dwa razy w tygodniu mam przyjemność przechadzać się po Starym Mieście. Autentyczną i niekłamaną przyjemność, bo wieczorny chłód i zmrok nie mają nic wspólnego z przerażającym ziąbem i ciemnościami o siódmej rano. (Na marginesie dodam, że o świcie w drodze do przedszkola zastanawialiśmy się z Bambulkiem, czy nie przygotować sobie na resztę tygodnia latarki.) A w okolicach Rynku życie towarzyskie kwitnie jak zawsze, nowych kafejek zatrzęsienie, dziesięć minut spaceru i można się doładować na cały wieczór. Za każdym razem staram się dojść do przystanku inną drogą, żeby dokładnie zbadać, jakie zmiany zaszły w okolicy. Wydrukowałam sobie nawet mapkę, na której zaznaczam trasy.  Może wkrótce zacznę zabierać ze sobą aparat. Ale wtedy powroty do domu mogą się znacznie przedłużyć;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz