Nadal nie śpię. Wygrzebałam stary zeszyt, w którym zapisywałam sny. Ten jest sprzed dziewięciu lat.
Jadę w odwiedziny do koleżanki, która mieszka w drewnianym, rozklekotanym domku. Prowadzi do niego spróchniały i rozdygotany mostek. Jestem przerażona na myśl, że mam po nim przejść.
Nagle zjawia się Maciek i okazuje się, że będę rodzić. Jesteśmy już tylko my, znikają domek i mostek. Przyjmuję pozycję narciarza sunącego po skoczni i po chwili Maciek trzyma w dłoniach dwie bordowe fasolki rozmiarów kabaczka. To nasze dwie córeczki. Zastanawiamy się, której dać na imię Ida, a której Jagoda.
Ni stąd ni zowąd pojawia się album pełen zdjęć kilkuletnich dziewczynek. Decydyjemy, że ta pyzata będzie Jagódką, a szczuplejsza na buzi - Idusią.
(Następnego dnia w pracy trafiłam na dokument, którego nadawcą była Ida Maciejewska.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz