piątek, 28 marca 2014
Rachel Getting Married
Tak irytujących bohaterów rzadko mamy okazję oglądać. Kym jest do tego stopnia obsesyjnie skupiona na sobie, że mam ochotę trzepnąć ją w ucho, żeby choć trochę oprzytomniała. Z tego też powodu nie kupuję finałowego pojednania sióstr. Ale film jest niezły i warto go zobaczyć choćby dla Anne Hathaway, która swoją kreacją udowadnia, że można ją obsadzać nie tylko w romantycznych błahostkach.
wtorek, 25 marca 2014
4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni
niedziela, 23 marca 2014
Dallas Buyers Club
Porywający film! Facet, do którego raczej trudno zapałać sympatią od pierwszego wejrzenia, dowiaduje się, że ma AIDS i zostało mu trzydzieści dni życia. Tak go to rozwściecza, że wypowiada wojnę. Nie tylko chorobie, ale przede wszystkim koncernom farmaceutycznym, bezsensownym regulacjom prawnym oraz ciemnocie społecznej. Zamiast umierającego, skupionego na swoim bólu człowieka mamy oto przed sobą zdeterminowanego biznesmena, która rozkręca interes, by pomóc sobie i setkom jemu podobnych, mniej rzutkich i obrotnych chorych. Idzie jak burza i pociąga za sobą innych. Zmienia się jego nastawienie do gejów, a wyzbywając się uprzedzeń, zaczyna widzieć w nich ludzi. To sprawia, że nie tylko patrzymy na niego łaskawszym okiem, ale też zaczynamy darzyć szacunkiem i odkrywamy jego rubaszne czasem poczucie humoru oraz wielkie serce. I co chyba najbardziej niesamowite, w roli głównej występuje Matthew McConaughey, który tą kreacją ostatecznie zrywa z emploi chłoptasia z bzdurnych romantycznych komedii. Jestem pod ogromnym wrażeniem.
piątek, 21 marca 2014
Przytulasek
A teraz hicior: Ritusia z kotki, której absolutnie nie nosi się na rękach, zmieniła się w przytulasa pełną gębą. Do weterynarza standardowo już biorę ją pod pachę i nie ma mowy o wyrywaniu się. W domu zaś wymusza (nie tylko na mnie, Maciek nadal jest zdezorientowany, haha) głaskanie i przytulanie. I wpatruje się w człowieka tymi swoimi nieprzeniknionymi miodowymi oczyskami. Odmówić jej niczego nie sposób. A kiedy zasiądę na kanapie z książką, ładuje się wprost na mnie i tak sobie śpi, póki nie wstanę.
Gdyby nie to, że żadną miarą nie sposób namówić jej na ułożenie się w kłębek na podołku u pani, nabrałabym podejrzeń, że ktoś mi w czasie zabiegu kota podmienił;)
czwartek, 20 marca 2014
środa, 19 marca 2014
Bitter Moon
Nie będę nawet próbowała się tłumaczyć, dlaczego obejrzałam 'Gorzkie gody' dopiero teraz. W tym przypadku lepiej późno niż wcale, bo Polański ma to do siebie, że jego filmy się nie starzeją. No może przez chwilę uwagę rozpraszają nieprzyzwoicie dziecinne rysy buziek Emmanuelle Seiger i Hugh Granta, bo jest to jak oglądanie pożółkłych fotografii sprzed lat, ale zaraz historia wciąga tak hipnotycznie, że o całym świecie łatwo zapomnieć. Obsesyjna miłość, nienasycone pożądanie i psychopatyczna relacja, kiedy w ich miejsce pojawia się bezkresna i odwzajemniona nienawiść. Fantastyczny film. Rewelacyjne i niespodziewane (serio, aż mnie zatkało!) zakończenie. No i Emmanuelle w roli Mimi. Ta kobieta to szatan i anioł w jednym. I mając na uwadze jej ostatnią rolę w 'Wenus w futrze', muszę przyznać, że nie potrafię wskazać drugiej tak magnetycznie demonicznej i pociągającej zarazem aktorki.
Zambezia
Sebi uwielbia tę bajkę, mnie również zauroczyła (pomysł miasta na drzewie został tak pięknie zrealizowany!), nawet Maćkowi się podoba. No więc tak ją oglądamy któryś raz z rzędu. Ornitologiczne szaleństwo z Kabaretem Moralnego niepokoju w tle. A jeśli ktoś dopiero przymierza się do obejrzenia, zwracam uwagę na scenę, która pojawia się już po napisach. Naprawdę warto na nią poczekać.
wtorek, 18 marca 2014
Bridget Jones. Szalejąc za facetem
Fajerwerków po trzeciej części pamiętnika Bridget się nie spodziewałam. Lojalnie jednak wyczekiwałam na polską premierę tej książki. I odłożyłam na bok wszystko inne, by tylko na niej się bezzwłocznie skupić. Ale nie oszukujmy się, emocje już nie te same. Momentami chichotałam jak oszalała, większość jednak czasu zżynałam się na kalki, którymi Fielding szasta na prawo i lewo. Może był w tym jakiś głębszy zamysł. Może nie. Przyznaję, że niełatwo osadzić Jones w sensownej sytuacji i bez drastycznego liftingu na jej charakterze sprawić, że będzie tak zabawnie jak dwadzieścia lat wcześniej. To, co śmieszyło u trzydziestolatki, straciło termin ważności i trąca infantylnością. Autorka nie do końca się tym jednak przejmuje i szarżuje chwilami jak niedowidzący nosorożec. Aż zęby bolą, kiedy pomyślę, że jako młoda bogini Bridget mogła pozwolić sobie na dodatkowe kilogramy, obecnie zaś jest to wykluczone i już na starcie osiąga idealne rozmiary.Gadka o dietach i fiś na punkcie ważenia się tracą swój urok. A kiedy doszłam do sceny z powiększonymi ustami, przed oczyma stanęła mi Renee Zellweger z dramatycznie zmienioną pompowaniem botoksu twarzą. Czyżby ktoś pisał książkę pod aktorkę, która zagra w ekranizacji? No ręce opadają. I jeszcze jedno: wiem, że happy end jest nieodzowny w tym gatunku literackim. Ale to, co się tu wyprawia, woła o pomstę do nieba. Jak już tak idziemy po całości, to czemu od razu nie skumać Bridget z Bondem? Czyżby Daniel Craig odmówił udziału w planowanej wersji filmowej? Och, no naprawdę mi przykro, że to wszystko piszę. Ale zachwycać się tu za bardzo nie ma czym... :(
poniedziałek, 17 marca 2014
Zamek
Dwa tygodnie dyskusji, planowania, zbierania rolek po papierze toaletowym i ręcznikach papierowych.
Potem chwilowa utrata wiary w sensowność całego pomysłu, kiedy Babu oznajmił, że zabawka o jakiej marzy, to drewniane klocki mozaika, z których będzie mógł wybudować wszystko, wszystko!, i absolutny szał, kiedy je dostał.
Następnie dwa dni zmagań z rozbieżnymi wizjami uczestników projektu, ich morale i motywacją, z idiotyczną taśmą klejącą, rozpadającą się drabinką z zapałek itepe, itede.
I w końcu zamek gotowy:
niedziela, 16 marca 2014
Biedulka
Chwile grozy za nami. Ritka czuje się lepiej, pojadła, popiła, skorzystała z kuwety i śpi na pralce. Ale było niewesoło.
Zaczęło się w piątek. Mała pół dnia spędziła wylegując się w sypialni, a po wizycie kontrolnej u pani Marty zaszyła się pod łóżkiem ignorując miseczki z wodą i jedzonkiem. Póki jeszcze mruczała przy głaskaniu, czekałam, kiedy antybiotyk zacznie działać. Poprawy jednak nie było. Mała zaszyła się pod łóżkiem na całą noc, a rano ukryła się za kanapą u Sebiego.
Pojechaliśmy więc do kliniki. Całą drogę i już na miejscu pozwoliła trzymać się na rękach. Podróż i nowe miejsce odrobinę ją zainteresowały. Nawet warczała (dosłownie!) na psy, które spotkaliśmy u weterynarza. Ale po powrocie nadal nie chciała się nawet napić. Tyle dobrego, że już się nie ukrywała, więc przygotowałam jej koszyk z ulubionym kocykiem i tak sobie w nim leżała, biedulka. Kiedy wieczorem przyniosłam jej pompona, wyraźnie się ucieszyła. Poza pieszczotami to była jedyna rzecz, na jaką zareagowała.
W nocy znowu przyniosłam jej do koszyka miseczkę i filiżankę i w końcu udało mi się ją nakłonić do przełknięcia odrobiny suchej karmy i wypicia kilku łyczków wody. A rano już zdecydowanie było lepiej. Po śniadanku z dostawą do łóżka i kolejnej dawce antybiotyku wyskoczyła z koszyka, potarmosiła ubranko, wymyła się troszkę, przeszła się po mieszkaniu i zniknęła. Myśleliśmy, że znowu nas unika, jednak okazało się, że znalazła dość sił, żeby wskoczyć na pralkę. Zuch dziewczyna!
Musieliśmy ją co prawda stamtąd ściągnąć za jakiś czas, żeby podać kolejną tableteczkę i przemyć brzuszek. Szczęśliwie całkiem sprawnie nam to poszło. A na osłodę Ritusia dostała gotowaną rybkę, której zjadła ogromną, jak na jej ostatnie posiłki, porcję. I wzmocniona posiłkiem wpadła, jak to ona, na stół w dużym pokoju, gdzie rozłożone były jeszcze wszystkie klamoty potrzebne do budowy zamku z pudełka po butach. I została tam z nami, póki nie skończyliśmy, a na drzemkę udała się dopiero, kiedy się rozeszliśmy po mieszkaniu.
W końcu widoczna poprawa. Tak więc oddychamy z ulgą. Bo myśli mieliśmy już czarne. Serio. Ta zadziorna kicia to w gruncie rzeczy taka krucha i bezbronna istotka. A my tacy bezradni, kiedy widzimy, że nasza dziewczynka cierpi i tak niewiele możemy zrobić, żeby jej pomóc.
Zaczęło się w piątek. Mała pół dnia spędziła wylegując się w sypialni, a po wizycie kontrolnej u pani Marty zaszyła się pod łóżkiem ignorując miseczki z wodą i jedzonkiem. Póki jeszcze mruczała przy głaskaniu, czekałam, kiedy antybiotyk zacznie działać. Poprawy jednak nie było. Mała zaszyła się pod łóżkiem na całą noc, a rano ukryła się za kanapą u Sebiego.
Pojechaliśmy więc do kliniki. Całą drogę i już na miejscu pozwoliła trzymać się na rękach. Podróż i nowe miejsce odrobinę ją zainteresowały. Nawet warczała (dosłownie!) na psy, które spotkaliśmy u weterynarza. Ale po powrocie nadal nie chciała się nawet napić. Tyle dobrego, że już się nie ukrywała, więc przygotowałam jej koszyk z ulubionym kocykiem i tak sobie w nim leżała, biedulka. Kiedy wieczorem przyniosłam jej pompona, wyraźnie się ucieszyła. Poza pieszczotami to była jedyna rzecz, na jaką zareagowała.
W nocy znowu przyniosłam jej do koszyka miseczkę i filiżankę i w końcu udało mi się ją nakłonić do przełknięcia odrobiny suchej karmy i wypicia kilku łyczków wody. A rano już zdecydowanie było lepiej. Po śniadanku z dostawą do łóżka i kolejnej dawce antybiotyku wyskoczyła z koszyka, potarmosiła ubranko, wymyła się troszkę, przeszła się po mieszkaniu i zniknęła. Myśleliśmy, że znowu nas unika, jednak okazało się, że znalazła dość sił, żeby wskoczyć na pralkę. Zuch dziewczyna!
Musieliśmy ją co prawda stamtąd ściągnąć za jakiś czas, żeby podać kolejną tableteczkę i przemyć brzuszek. Szczęśliwie całkiem sprawnie nam to poszło. A na osłodę Ritusia dostała gotowaną rybkę, której zjadła ogromną, jak na jej ostatnie posiłki, porcję. I wzmocniona posiłkiem wpadła, jak to ona, na stół w dużym pokoju, gdzie rozłożone były jeszcze wszystkie klamoty potrzebne do budowy zamku z pudełka po butach. I została tam z nami, póki nie skończyliśmy, a na drzemkę udała się dopiero, kiedy się rozeszliśmy po mieszkaniu.
W końcu widoczna poprawa. Tak więc oddychamy z ulgą. Bo myśli mieliśmy już czarne. Serio. Ta zadziorna kicia to w gruncie rzeczy taka krucha i bezbronna istotka. A my tacy bezradni, kiedy widzimy, że nasza dziewczynka cierpi i tak niewiele możemy zrobić, żeby jej pomóc.
piątek, 14 marca 2014
Rekonwalescentka
Rituś nareszcie po zabiegu. Łapki przestały się plątać zaraz nazajutrz, ale sukieneczka nadal przeszkadza. Zwłaszcza, że pani zawiązała ją ciaśniej i dokładniej, kiedy już pierwszej nocy okazało się, że kotuś sam umie się rozebrać. Dziś wizyta kontrolna, za tydzień zdejmujemy szwy i wdzianko. I skończy się nabijanie, że pacjentka śmiesznie wzdryga łapeczkami i wygląda jak kabanosik, który dostał nóżek.
czwartek, 13 marca 2014
Zwariowany Camp
Kolejna gra, którą Babu ku jego i mojej radości dostał na urodziny. Nieźle się przy niej trzeba natrudzić, ale jaka satysfakcja, kiedy uda się znaleźć rozwiązanie. Póki co oboje skwapliwie korzystamy z podpowiedzi, a że zadań jest ponad trzydzieści, popadnięcie w rutynę i ewentualne oszukiwanie (aż takiej pamięci to nawet Sebi nie ma!) nam nie grozi.
Only Lovers Left Alive
Pomijając dwa słabe punkty (natrętne wskazywanie na powiązania między Marlowem i Szekspirem oraz scena śmierci staruszka) film jest doskonały. Perfekcyjnie piękna i intrygująca para głównych bohaterów, fantastyczne zdjęcia, jak zawsze charyzmatyczna Tilda Swinton, cudownie niespieszne tempo narracji, zabawne dialogi i spora dawka ironii, zaskakujące zakończenie, urzekająco skomponowane wnętrza, dobitnie i wiarygodnie uzupełniające charakterystykę ich mieszkańców, zapadające w pamięć stroje i stylizacja postaci, a przede wszystkim muzyka, która rozbrzmiewa w uszach na długo po zakończeniu seansu. Wisienką na torcie była dla mnie scena z lodami oraz momenty, kiedy Eve i Adam zamierali w bezruchu sycąc oczy widza wysmakowanymi, pełnymi wdzięku i niosącymi ogromny ładunek emocji, kompozycjami, w jakie układały się ich ciała.
środa, 12 marca 2014
Pochwała powolności
W końcu czas wspomnieć o książce, która wpadła mi w ręce, kiedy najbardziej jej potrzebowałam. Między innymi dzięki niej wygrzebałam się z późnojesiennego doła. Nie tylko chwilowo podniosła mnie na duchu, ale pozwoliła mi ujrzeć kilka rzeczy w nowym świetle i utwierdzić się w przekonaniu, że co do niektórych nieśmiałych pomysłów na polepszenie swojego samopoczucia, mam rację, bo inni już to przede mną sprawdzili na własnej skórze.
Sama filozofia powolności nie była mi obca, kiedy sięgałam po tę lekturę. Co więcej, realizowałam jej założenia w praktyce, na niewielką może skalę, ale od dawna i z pożądanym skutkiem. Przykład? Nie popędzać dziecka od chwili, kiedy zadzwoni budzić. Brzmi banalnie, ale jeśli wstanie się z pięciominutowym zapasem na przytulenie, pomoc w założeniu skarpetek i wysłuchanie przy śniadaniu powtarzanej codziennie, ale niezmiennie pasjonującej dla młodego człowieka historii o bohaterach Chima, a potem odpuści się szukanie idealnie pasujących do stroju kolczyków, można uniknąć spocenia się ze złości przy każdym zerknięciu na zegarek i wyjść z domu o czasie.
Autor 'Pochwały powolności' zajmuje się kilkoma wybranymi aspektami życia, które aż się proszą o zmniejszenie tempa. Wolniej można jeździć autem, gotować, ćwiczyć, kochać się, wykonywać utwory muzyczne, delektować posiłkiem. Największe wrażenie zrobił na mnie pomysł, by kierowcom przekraczającym dozwoloną prędkość w okolicy szkół czy innych miejsc, gdzie przebywają dzieci, proponować zamiast mandatu spotkanie z grupą młodocianych, którzy wprost zapytają go, jak by się czuł, gdyby zadającego to właśnie pytanie malucha zabił na drodze. Albo co by powiedział po takim wypadku jego mamie. Szokujące, prawda? Ale w moim odczuciu szalenie skuteczne, bo uruchamiające wyobraźnię i generujące wizje, od których prawdopodobnie do końca życia trudno by się było uwolnić.
Do długiej listy czynników spowalniających tempo życia, a więc i wpływających na poprawę jego jakości, dopisałabym obcowanie ze zwierzętami. Długie zimowe wieczory spędzone na głaskaniu kota wspominam z rozczuleniem. Oddanie się bez reszty przytulaniu czworonoga gwarantuje błogostan, oderwanie się od przyziemnych trosk i ukojenie najbardziej skołatanych nerwów. Może zresztą wcale nie chodzi tu o zwierzaka wydającego z siebie pomruki zadowolenia i wystarczy celebrować dowolną czynność. Ale z jednej strony zainteresowanie bijące z oczu małego futrzaka skłania do czułego przemawiania, a z drugiej mamy pewność, że nie usłyszymy żadnego pytania czy komentarza, który mógłby podnieść nam poziom adrenaliny. Towarzystwo (czy jego brak) ludzi tego nie gwarantują;)
Sama filozofia powolności nie była mi obca, kiedy sięgałam po tę lekturę. Co więcej, realizowałam jej założenia w praktyce, na niewielką może skalę, ale od dawna i z pożądanym skutkiem. Przykład? Nie popędzać dziecka od chwili, kiedy zadzwoni budzić. Brzmi banalnie, ale jeśli wstanie się z pięciominutowym zapasem na przytulenie, pomoc w założeniu skarpetek i wysłuchanie przy śniadaniu powtarzanej codziennie, ale niezmiennie pasjonującej dla młodego człowieka historii o bohaterach Chima, a potem odpuści się szukanie idealnie pasujących do stroju kolczyków, można uniknąć spocenia się ze złości przy każdym zerknięciu na zegarek i wyjść z domu o czasie.
Autor 'Pochwały powolności' zajmuje się kilkoma wybranymi aspektami życia, które aż się proszą o zmniejszenie tempa. Wolniej można jeździć autem, gotować, ćwiczyć, kochać się, wykonywać utwory muzyczne, delektować posiłkiem. Największe wrażenie zrobił na mnie pomysł, by kierowcom przekraczającym dozwoloną prędkość w okolicy szkół czy innych miejsc, gdzie przebywają dzieci, proponować zamiast mandatu spotkanie z grupą młodocianych, którzy wprost zapytają go, jak by się czuł, gdyby zadającego to właśnie pytanie malucha zabił na drodze. Albo co by powiedział po takim wypadku jego mamie. Szokujące, prawda? Ale w moim odczuciu szalenie skuteczne, bo uruchamiające wyobraźnię i generujące wizje, od których prawdopodobnie do końca życia trudno by się było uwolnić.
Do długiej listy czynników spowalniających tempo życia, a więc i wpływających na poprawę jego jakości, dopisałabym obcowanie ze zwierzętami. Długie zimowe wieczory spędzone na głaskaniu kota wspominam z rozczuleniem. Oddanie się bez reszty przytulaniu czworonoga gwarantuje błogostan, oderwanie się od przyziemnych trosk i ukojenie najbardziej skołatanych nerwów. Może zresztą wcale nie chodzi tu o zwierzaka wydającego z siebie pomruki zadowolenia i wystarczy celebrować dowolną czynność. Ale z jednej strony zainteresowanie bijące z oczu małego futrzaka skłania do czułego przemawiania, a z drugiej mamy pewność, że nie usłyszymy żadnego pytania czy komentarza, który mógłby podnieść nam poziom adrenaliny. Towarzystwo (czy jego brak) ludzi tego nie gwarantują;)
wtorek, 11 marca 2014
Córki gór
Początkowo wzbraniałam się przed lekturą książki z taką okładką. Ale w końcu się przemogłam i pogrążyłam w otchłani depresji. Szwedzki model rodziny połowy dwudziestego wieku to czysta patologia. Nie potrafię tego inaczej określić. Pięcioro rodzeństwa wynosi z rodzinnego domu skłonność do tworzenia piekła sobie i każdemu, kto znajdzie się w ich zasięgu. Lata mijają, a oni w tej samej skorupie. Brak elementarnej empatii i opieranie się pokusie uczynienia swego życia lepszym, piękniejszym, jest tu wątkiem przewodnim. Podobnie jak ustawiczne szukanie dziury w całym i zajadłe rozdrapywanie ran. W połowie powieści chciałam nią rzucić o ścianę, ale nadzieja łatwo nie umiera i powodowana nią brnęłam do ostatniej strony, licząc, że choć jedna z postaci złamie schemat i wyjdzie na prostą. Nadaremnie.
Powrót
I kolejny film z serii dołujących, bo dotykających trudnych tematów, bolesnych wspomnień. Również leżakujący od jakiegoś czasu. Obraz mojego dzieciństwa. Bez dramatycznego zakończenia, rzecz jasna. Ale uczucia miotające młodymi bohaterami są mi znane na wskroś. Jak widać, jesienią nie miałam dla siebie litości:)
poniedziałek, 10 marca 2014
Braptor
Babu szczerbaty! Lewa jedynka wypadła i zgubiła w przedszkolu, prawa zaś wisi na ostatnim włosku i - zawadiacko - przekrzywiona usiłuje zasłonić coraz bardziej widoczne nowe ząbki stałe.
Mały przez zaśnięciem wyznał mi, o czym rozmyśla: że ten mleczak, który za chwilę też wypadnie, to Braptor, król nietoperzy, wiszący samotnie w swojej jaskini na popołudniowej drzemce.
Brzmi poetycko? A inspirowane bohaterem Lego Chima:)
Mały przez zaśnięciem wyznał mi, o czym rozmyśla: że ten mleczak, który za chwilę też wypadnie, to Braptor, król nietoperzy, wiszący samotnie w swojej jaskini na popołudniowej drzemce.
Brzmi poetycko? A inspirowane bohaterem Lego Chima:)
niedziela, 9 marca 2014
Stories We Tell
Film ten oglądałam kilka miesięcy temu i sądziłam, żeby aby cokolwiek sensownego o nim powiedzieć, potrzebuję po prostu czasu, by ochłonąć. Ale okazuje się, że nadal targają mną te same uczucia, co po wyjściu z kina. Dotyczy on bowiem sekretów rodzinnych, które po wyjściu na jaw zmieniają spojrzenie jego autorki na wiele aspektów jej dzieciństwa oraz wpływają na zmianę oceny postępowania bliskich jej osób. Jeśli ktoś już jako dorosły dowiaduje się, że jego najbliżsi, którzy odeszli i nie można niczego z nimi skonfrontować, przez wiele lat mijali się z obiektywną prawdą i sądzili, że pewne sekrety zabiorą ze sobą do grobu, to cóż mu innego pozostaje poza pogodzeniem się z własną bezsilnością i wymyślaniem monologów, których nie ma do kogo skierować?
piątek, 7 marca 2014
Włoskie buty
Jesienią z premedytacją sięgałam po depresyjną literaturę skandynawską. Mankell mnie nie zawiódł. Świat widziany jego oczyma jest cokolwiek smętny, ludzie chłodni, zawodni i nieprzewidywalni, a los okrutny i skory do płatania figli. Książka opowiada o człowieku, który po wielu latach życia w samotności, zostaje wciągnięty w szalony wir wydarzeń i skonfrontowany z osobami, o których istnieniu nie wiedział lub próbował zapomnieć. Kiedy wszystko staje na głowie i trafia się okazja do częściowego choćby odkupienia win z odległej przeszłości, Frederick korzysta z niej, a jakże. No i tu właśnie pojawia się ten skandynawski dualizm. Bo z jednej strony wiem, że ten człowiek chce dobrze, zmaga się ze sobą, na swój sposób usiłuje uczynić swoje i innych życie szczęśliwszym, a z drugiej - nie mogę się nadziwić jego tokowi myślenia, brakowi pozytywnych emocji, jakiejś takiej wszechogarniającej oziębłości. Emocjonalnie jest on dla mnie nadal soplem lodu. I kiedy rozejrzę się po innych bohaterach tej książki, ze zgrozą zauważam, że ta zimna zaraza to plaga, od której nikt nie potrafi uciec. Podobne spostrzeżenia miałam przy lekturze kolejnych tomów o Wallanderze. Przy śledzeniu wartkiej akcji kryminałów inne wszakże aspekty wysuwają się na plan pierwszy, podczas gdy powieść obyczajowa, bo do tej szufladki wcisnęłabym 'Włoskie buty', ten kuriozalny rys psychologiczny uwypukla i roztrząsa, powiedziałabym, detalicznie.
I jeszcze jedna rzecz, o której muszę wspomnieć. Gdyby na podstawie postaci zaludniających strony tej lektury tworzyć przekrój społeczny Szwecji, okazałoby się, że zamieszkują ten piękny kraj same oryginały, jednostki o wybitnych zdolnościach i szalenie ekstrawaganckich zainteresowaniach. Takie buty!
I jeszcze jedna rzecz, o której muszę wspomnieć. Gdyby na podstawie postaci zaludniających strony tej lektury tworzyć przekrój społeczny Szwecji, okazałoby się, że zamieszkują ten piękny kraj same oryginały, jednostki o wybitnych zdolnościach i szalenie ekstrawaganckich zainteresowaniach. Takie buty!
czwartek, 6 marca 2014
Brwi
Śniło mi się, że zasiadłam przed lustrem z mocnym postanowieniem wyregulowania sobie brwi. Słoneczny dzień, światło idealne, by dokładnie przyjrzeć się odbiciu swojej twarzy. I nagle szok! Jak to się mogło stać, że wcześniej tego nie zauważyłam? I dlaczego nikt nie powiedział, że mam brwi jak Rita, długie na kilka centymetrów, białe i sterczące na wszystkie strony?!
Quesadillas z szynką parmeńską
Ileż to razy próbowałam zamówić w heliosowym bistro coś innego niż quesadillas ze szpinakiem! W końcu mi się udało i choć pozostałam wierna tortilli, odważyłam się zaryzykować nowy smak. Wybór padł na szynkę parmeńską i sos z miodem i bazylią. Niebo w gębie. Do tego cydr. Och, och, och! Teraz ten zestaw będę męczyła w nieskończoność;)
środa, 5 marca 2014
Philomena
Cudowny film! Poruszająca historia oparta na faktach: kobieta, której pogody ducha wystarczyłoby dla tuzina malkontentów, w towarzystwie cynicznego dziennikarza wyrusza na poszukiwanie utraconego przed laty syna. Jak łatwo się domyślić, z różnicy charakterów tej pary wyniknie wiele zabawnych sytuacji. Humor jest tu subtelny, o co niełatwo, jeśli weźmie się pod uwagę, że gagi opierają się na słabostkach właściwych ludziom starszym czy mniej wykształconym, a główny wątek rozdziera serce. Śmiałam się jednak co kilkanaście minut bez poczucie, że z kogoś szydzę czy kpię. Za samo wyczucie w tej materii twórcom tego obrazu należą się oklaski.
Poza doświadczeniem życiowym, zasobnością portfela i charakterem, odmienna jest również wizja bohaterów w kwestii tego, jak powinno wyglądać rozliczenie się z przeszłością. I o ile Martin aż kipi ze złości uświadamiając sobie arogancję i bezduszność zakonnic, które odbierały niepełnoletnim matkom ich dzieci, o tyle Filomena nie szuka zemsty, nawet kiedy okazuje się, że cały czas bezwzględnie karmiono ją kłamstwami. I stąd mój wniosek, że film ten opowiada o sile przebaczenia, która wynika ze zwyczajnej, a tak jednocześnie niezwykłej, ludzkiej dobroci. Gorąco polecam!
Poza doświadczeniem życiowym, zasobnością portfela i charakterem, odmienna jest również wizja bohaterów w kwestii tego, jak powinno wyglądać rozliczenie się z przeszłością. I o ile Martin aż kipi ze złości uświadamiając sobie arogancję i bezduszność zakonnic, które odbierały niepełnoletnim matkom ich dzieci, o tyle Filomena nie szuka zemsty, nawet kiedy okazuje się, że cały czas bezwzględnie karmiono ją kłamstwami. I stąd mój wniosek, że film ten opowiada o sile przebaczenia, która wynika ze zwyczajnej, a tak jednocześnie niezwykłej, ludzkiej dobroci. Gorąco polecam!
wtorek, 4 marca 2014
Pizza
Po cudownym wieczorze, który upłynął na zajadaniu wybornej pizzy w jeszcze lepszym towarzystwie, śniło mi się, że jestem na stypie, ale goście jacyś tacy roześmiani, rozluźnieni. Nagle zjawiają się moja ciocia z wujkiem i wnoszą wielką pizzę, która ledwie mieści się w drzwiach i ma kształt pistoletu. Idę do mojego ojca, żeby go zapytać, czy nie powinniśmy się dołożyć, a on mi na to, że nie ma sprawy, mogę zapłacić i za niego.
sobota, 1 marca 2014
Miejscówka
Rita znalazła nową miejscówkę: stosik ręczników na pralce. Ciepło i ciemno. Miękko i zacisznie. I ta satysfakcja, kiedy domownicy speszeni wycofują się z łazienki, spostrzegłszy, że jest zajęta przez futrzaka. Ciągle jeszcze się nie przyzwyczaiłam i kilka razy z obłędem w oczach latałam po mieszkaniu, nie mogąc małej nigdzie namierzyć, podczas gdy ona smacznie drzemała. Albo udawała, bo przecież ją wołałam. Z zemsty nastawiałam potem pranie. A co! Jak można tak panią straszyć!
Subskrybuj:
Posty (Atom)