A teraz hicior: Ritusia z kotki, której absolutnie nie nosi się na rękach, zmieniła się w przytulasa pełną gębą. Do weterynarza standardowo już biorę ją pod pachę i nie ma mowy o wyrywaniu się. W domu zaś wymusza (nie tylko na mnie, Maciek nadal jest zdezorientowany, haha) głaskanie i przytulanie. I wpatruje się w człowieka tymi swoimi nieprzeniknionymi miodowymi oczyskami. Odmówić jej niczego nie sposób. A kiedy zasiądę na kanapie z książką, ładuje się wprost na mnie i tak sobie śpi, póki nie wstanę.
Gdyby nie to, że żadną miarą nie sposób namówić jej na ułożenie się w kłębek na podołku u pani, nabrałabym podejrzeń, że ktoś mi w czasie zabiegu kota podmienił;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz