środa, 12 marca 2014

Pochwała powolności

W końcu czas wspomnieć o książce, która wpadła mi w ręce, kiedy najbardziej jej potrzebowałam. Między innymi dzięki niej wygrzebałam się z późnojesiennego doła. Nie tylko chwilowo podniosła mnie na duchu, ale pozwoliła mi ujrzeć kilka rzeczy w nowym świetle i utwierdzić się w przekonaniu, że co do niektórych nieśmiałych pomysłów na polepszenie swojego samopoczucia, mam rację, bo inni już to przede mną sprawdzili na własnej skórze.

Sama filozofia powolności nie była mi obca, kiedy sięgałam po tę lekturę. Co więcej, realizowałam jej założenia w praktyce, na niewielką może skalę, ale od dawna i z pożądanym skutkiem. Przykład? Nie popędzać dziecka od chwili, kiedy zadzwoni budzić. Brzmi banalnie, ale jeśli wstanie się z pięciominutowym zapasem na przytulenie, pomoc w założeniu skarpetek i wysłuchanie przy śniadaniu powtarzanej codziennie, ale niezmiennie pasjonującej dla młodego człowieka historii o bohaterach Chima, a potem odpuści się szukanie idealnie pasujących do stroju kolczyków, można uniknąć spocenia się ze złości przy każdym zerknięciu na zegarek i wyjść z domu o czasie.

Autor 'Pochwały powolności' zajmuje się kilkoma wybranymi aspektami życia, które aż się proszą o zmniejszenie tempa. Wolniej można jeździć autem, gotować, ćwiczyć, kochać się, wykonywać utwory muzyczne, delektować posiłkiem. Największe wrażenie zrobił na mnie pomysł, by kierowcom przekraczającym dozwoloną prędkość w okolicy szkół czy innych miejsc, gdzie przebywają dzieci, proponować zamiast mandatu spotkanie z grupą młodocianych, którzy wprost zapytają go, jak by się czuł, gdyby zadającego to właśnie pytanie malucha zabił na drodze. Albo co by powiedział po takim wypadku jego mamie. Szokujące, prawda? Ale w moim odczuciu szalenie skuteczne, bo uruchamiające wyobraźnię i generujące wizje, od których prawdopodobnie do końca życia trudno by się było uwolnić.

Do długiej listy czynników spowalniających tempo życia, a więc i wpływających na poprawę jego jakości, dopisałabym obcowanie ze zwierzętami. Długie zimowe wieczory spędzone na głaskaniu kota wspominam z rozczuleniem. Oddanie się bez reszty przytulaniu czworonoga gwarantuje błogostan, oderwanie się od przyziemnych trosk i ukojenie najbardziej skołatanych nerwów. Może zresztą wcale nie chodzi tu o zwierzaka wydającego z siebie pomruki zadowolenia i wystarczy celebrować dowolną czynność. Ale z jednej strony zainteresowanie bijące z oczu małego futrzaka skłania do czułego przemawiania, a z drugiej mamy pewność, że nie usłyszymy żadnego pytania czy komentarza, który mógłby podnieść nam poziom adrenaliny. Towarzystwo (czy jego brak) ludzi tego nie gwarantują;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz