piątek, 7 marca 2014

Włoskie buty

Jesienią z premedytacją sięgałam po depresyjną literaturę skandynawską. Mankell mnie nie zawiódł. Świat widziany jego oczyma jest cokolwiek smętny, ludzie chłodni, zawodni i nieprzewidywalni, a los okrutny i skory do płatania figli. Książka opowiada o człowieku, który po wielu latach życia w samotności, zostaje wciągnięty w szalony wir wydarzeń i skonfrontowany z osobami, o których istnieniu nie wiedział lub próbował zapomnieć. Kiedy wszystko staje na głowie i trafia się okazja do częściowego choćby odkupienia win z odległej przeszłości, Frederick korzysta z niej, a jakże. No i tu właśnie pojawia się ten skandynawski dualizm. Bo z jednej strony wiem, że ten człowiek chce dobrze, zmaga się ze sobą, na swój sposób usiłuje uczynić swoje i innych życie szczęśliwszym, a z drugiej - nie mogę się nadziwić jego tokowi myślenia, brakowi pozytywnych emocji, jakiejś takiej wszechogarniającej oziębłości. Emocjonalnie jest on dla mnie nadal soplem lodu. I kiedy rozejrzę się po innych bohaterach tej książki, ze zgrozą zauważam, że ta zimna zaraza to plaga, od której nikt nie potrafi uciec. Podobne spostrzeżenia miałam przy lekturze kolejnych tomów o Wallanderze. Przy śledzeniu wartkiej akcji kryminałów inne wszakże aspekty wysuwają się na plan pierwszy, podczas gdy powieść obyczajowa, bo do tej szufladki wcisnęłabym 'Włoskie buty', ten kuriozalny rys psychologiczny uwypukla i roztrząsa, powiedziałabym, detalicznie.
I jeszcze jedna rzecz, o której muszę wspomnieć. Gdyby na podstawie postaci zaludniających strony tej lektury tworzyć przekrój społeczny Szwecji, okazałoby się, że zamieszkują ten piękny kraj same oryginały, jednostki o wybitnych zdolnościach i szalenie ekstrawaganckich zainteresowaniach. Takie buty!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz