sobota, 31 maja 2014

Przy kompie


Jedna z moich ulubionych konfiguracji: 
ja gram na kompie, Rita wyleguje się obok.

czwartek, 29 maja 2014

Rekin z parku Yoyogi

Pierwsza część 'Rekina' sprawiła, że zwątpiłam w panią Bator i zaczęłam ją posądzać o zaprzedanie duszy diabłu i zajęcie się produkcją mikro tekstów, byle tylko coś tam wydać. I jak mi się głupio zrobiło, kiedy w połowie książki uzmysłowiłam sobie, że to tylko rozgrzewka, wprowadzenie, aperitif na zaostrzenie apetytu. Bowiem już części druga i trzecia książki to Bator, jaką znamy z 'Wachlarza'. W swojej najlepszej formie. Zachwyt Japonią nie jet tu więc ślizganiem się po powierzchni malowniczych obrazków znanych z broszurek wydawanych przez biura podróży, ale zanurzeniem się w kulturze i szukaniem źródeł niezwykłych dla nas zjawisk i zachowań. Bator posiada nie tylko wyostrzony zmysł obserwacji, ale również umiejętność interpretacji i łączenia wydarzeń  w spójną całość. Jej zamiłowanie do detalu nie zaburza szerszej perspektywy, ale wręcz przeciwnie - dopiero dzięki skupieniu się na drobiazgach zaczynamy dostrzegać i rozumieć pełny obraz. Gorąco polecam tę książkę nie tylko miłośnikom Japonii.

Kroniki portowe

Książka, którą wygrałam w radiowym konkursie wieki temu, tuż po powrocie z kina z 'Kronik portowych'. Przeczekała na półce kilkanaście lat, by wpaść mi w ręce przez absurdalny przypadek - była pierwszą z brzegu, jaka swym skromnym formatem pasowała do mojej niedużej torebeczki, kiedy w pośpiechu szukałam czegoś do poczytania na placu zabaw. I całe szczęście! Jest to przepiękna opowieść o szukaniu swego miejsca w świecie i znajdowaniu radości w rzeczach błahych i codziennych. O zmaganiu się z ponurą przeszłością i dojrzewaniu do bycia szczęśliwym. O sile, którą może dać przynależność do społeczności. Subtelny humor, wiarygodny rys psychologiczny, genialne opisy przyrody. I solidna porcja wzruszenia. Teraz mam ochotę obejrzeć na nowo film, bo pamiętam, że również zrobił na mnie ogromne wrażenie.

Zamieć śnieżna i woń migdałów

Urocza historyjka kryminalna w sam raz na podróż do pracy. Bohater znany z flagowej sagi Lackberg spędza święta z rodziną swojej dziewczyny. Warunki pogodowe sprawiają, że zostają odcięci od świata. Wtedy pada jeden trup, potem drugi. I młody policjant ma okazję, żeby się wykazać. Zgrabna błahostka, szkoda tylko, że taka krótka, bo wystarczyła mi raptem na dojazd tam i z powrotem.

wtorek, 27 maja 2014

Dzieci śpią


Wenecja

Kiedy parkowaliśmy auto pod Astrą, deszcz chwilowo ustał i choć niebo nadal było sine, nic nie zapowiadało dramatu, który miał się rozegrać na naszych oczach w przeciągu kilkudziesięciu kolejnych minut. Wypicie soku w barku na dole i zakupienie pierogów piętro wyżej zajęło nam nieco ponad kwadrans. Gdy znaleźliśmy się z powrotem przy wyjściu, okazało się, że deszcze leje się strumieniami. Takiej ulewy chyba w życiu nie widzieliśmy. Cały parking momentalnie zamienił się w jedną wielką kałużę. Na tyle głęboką, że gdybym zdecydowała się na dotarcie do samochodu, miałabym w butach wodę. Babu wyglądał na spanikowanego i dopytywał się, czy też się boimy powodzi.

W końcu jednak podjechaliśmy pod blok. A tam kolejne bajoro. Woda sięgała już do połowy koła, a deszcz ciągle padał. Dół ulicy również kompletnie zalany. Kierowcy w popłochu zawracali, przeparkowywali, odjeżdżali. Jeden samochód utknął na środku jezdni. Wyglądało na to, że woda wdarła się do jego wnętrza. O silniku nie wspominając.

Pod naszą bramą jezioro sięgało pierwszego stopnia. Sąsiedzi obierali różne strategie, by dostać się do drzwi. Na bosaka, w sandałach, klapkach, z ręcznikiem przewieszonym przez ramię. Wejście od podwórza nie było w żaden sposób utrudnione, ale chyba nikt nie miał pod ręką klucza od tych rzadko, bo tylko przez właścicieli psów oraz rodziców dzieci w wieku szkolnym, używanych drzwi.




Odziani w kalosze wyszliśmy z Babu, by dostojnie brodząc w mętnej wodzie poczuć się jak w Wenecji i uwiecznić powódź na zdjęciach. Chwilę później dostaliśmy od babci cynk, że Legnicka również zalana, komunikacja miejska i ruch samochodowy zamarły. A zaraz potem zadzwonił przewodniczący klasy z wiadomością, że nasze sale w szkole zalane, więc Maciek pobiegł przyłączyć się do akcji ratunkowej. Wszystkie meble stanęły na krzesełkach. Podłogi do wymiany. Jutrzejsze wyjście do teatru odwołane. Zajęcia przeniesione do sal na piętrach.

W tym momencie sytuacja zdaje się być opanowana. Tramwaje znowu kursują. Kanalizacja przyjęła nadmiar wody. Kałuże wyschły. Ale burzową aurę zapowiadali na cały ten tydzień. Oby to nie była tylko rozgrzewka przed głównym występem.

poniedziałek, 26 maja 2014

Weekend z Diukiem de Crecy


Graliśmy cały długi weekend. Mogłabym tak co tydzień:)

niedziela, 25 maja 2014

Patrol


Na warcie. Najchętniej od rana do późnego wieczora.

piątek, 23 maja 2014

Rio 2

Babu ostatnio szaleje z superami (tylko jeden spadł w ubiegłym tygodniu, w obecnym również), więc nie szczędzimy sobie atrakcji wspomagających motywację. Były kręgle, potem kino. Choć podejrzewam, że filmu z wątkiem ornitologicznym i tak by nam nie przepuścił. Opowieść od strony fabularnej taka sobie, ale ogólnie historyjka całkiem sympatyczna. I przejęliśmy flegmatyczną żółwiową piątkę. A niedługo w kinach druga część 'Jak wytresować smoka'. Już zacieramy ręce.

Wołanie z oddali

Nie pamiętam, abym kiedykolwiek trafiła na tak nudny kryminał. Czytałam i czytałam prawie dwa tygodnie. I chociaż śledztwo właśnie zaczęło przynosić wyniki i byliśmy o krok od rozwiązania zagadki, w końcu dałam sobie spokój. Co mi się tak bardzo nie spodobało? Gloryfikowanie głównego bohatera. Szkoda mi czasu na przytaczanie szczegółów. Ego autora wymagało jednak potężnej dawki dopieszczenia, skoro stworzył taką kreaturę. Dalej, tania psychologia. Granie na czasie ciągłymi powtórzeniami. Natrętne i napuszone wałkowanie wątku doskwierającej różnym grupom społecznym samotności. To mnie najbardziej drażniło. Jeszcze jeden raz Edwardson zacząłby się użalać nad samotną matką i jej córką, a rzuciłabym tę książką przez okno. A już myślałam, że znalazłam ciekawą serię na wakacje. Wrrr...

czwartek, 22 maja 2014

Ameksyka

Znowu reportaż. Znowu autor w drodze. Ale tym razem opisy krajobrazów stanowią jakieś trzy procent tekstu. Pozostała zaś część to analiza skomplikowanej sytuacji na granicy amerykańsko-meksykańskiej. Wędrując od jednej miejscowości do drugiej, przeglądamy się kolejnym problemom nękającym pogranicze, a jest ich znacznie więcej niż przypuszczaliśmy, występują z różnym nasileniem i wynikają z odmiennych przyczyn. Bo handel narkotykami i wojny karteli to tylko wierzchołek góry lodowej. Ed Vulliamy kopie głęboko i wyciąga na światło dzienne powody i skutki kolejnych posunięć szefów gangów, polityków po obu stronach granicy, przedstawicieli amerykańskich organów ścigania oraz szefów korporacji i banków, które nie boją się ubrudzić rąk, by zarobić. Fascynująca lektura. I chociaż krew, pot i łzy bohaterów leją się strumieniami, nie ma tu cienia taniej sensacji czy epatowania przemocą. Gorąco polecam.

wtorek, 20 maja 2014

Czatownia



Lawenda tak pięknie przetrwała zimę, by najpierw zostać obszarpaną podczas instalowania siatki, a następnie wygniecioną przez zuchwałą kocicę. Cóż zrobić, Rita od razu zdecydowała, że wysokie chaszcze to najlepsze miejsce na punkt obserwacyjny. I zanim zdążyłam zainterweniować, umościła się w samym środku krzaka.  

Ale niech już tam jej będzie. Kiedy widzę, jaka to dla niej frajda spędzać czas na balkonie, gotowa jestem co roku sadzić lawendę na nowo. Niech tylko przestanie podkopywać bukszpan. I pal licho ciągłe zmiatanie ziemi. To dołki, tak głębokie, że aż widać korzenie, wywołują moją frustrację. Ale dosadziłam płożące się rozchodniki. Oby szybko się rozrosły.

Wagary

Urok wagarowania poznałam w liceum. I nie będę ukrywać, że czasami jedyną motywacją było uniknięcie pisania sprawdzianu. Ale dla wytrawnego wagarowicza największa przyjemność bierze się ze świadomości korzystania z uroków życia w czasie regulaminowo przeznaczonym na obowiązki.

Kto raz się w tym rozsmakuje, wpada w nałóg. I choć człowiek z biegiem lat musi się uciekać do takich hańbiących wybiegów, jak planowany dzień urlopu, zawsze może liczyć na nagrodę w postaci kilku godzin poczucia wolności spędzonych na łazęgostwie, kiedy lud pracujący kisi się w biurach, fabrykach i innych przybytkach zniewolenia.

Okazało się, że nie jestem odosobniona w swoich ciągotach i drugi rok z rzędu na wagary umówiłam się z Kasią. Tym razem postanowiłyśmy dopieścić zmysł smaku. I zaczęłyśmy od późnego śniadania w Bułce z Masłem. Ku naszemu zdziwieniu okazało się, że mnóstwo ludzi dysponuje wolnym czasem w poniedziałkowy ranek. Ale lokal jest duży, więc miejsca nie brakowało i w spokoju skonsumowałyśmy obfity posiłek. Śniadanie europejskie dla mnie, amerykańskie dla mojej towarzyszki. Pychota. Ciepłe pieczywo, jajka, zielenina, wędlina, ser, ryba, marmolada. Do tego mleko i herbata na bogato z sokami i owocami. I prasówka. Żyć, nie umierać. Kiedy Maciek o tym usłyszał, od razu zgłosił się na ochotnika, gdybym szukała towarzystwa na kolejne śniadanie na mieście.

Potem było kino i spacer zakończony kolejnym popasem. Długo szukałyśmy stosownego miejsca, gdzie mogłybyśmy zasiąść do kawy i ciacha. Wybierałyśmy, przebierałyśmy, wybrzydzałyśmy, aż w końcu trafiłyśmy do cukierni Marcello Consonni. A tam aż dech nam zaparło, kiedy przyszło do wyboru słodyczy. Oczopląs i ślinotok, ujmując to najkrócej, jak się da. Raz, że tak szeroki wybór, dwa, że każde ciasto wyglądało jak dzieło sztuki, a trzy, że porcje były ogromne. Mój wybór padł na dakłasa, bo nigdy wcześniej o czymś takim nie słyszałam. Beza, suszone owoce, warstwa powideł i dużo czekoladowego kremu. A do tego niemalże wiaderko (prawie pół litra) latte. Nie muszę chyba dodawać, że skonsumowanie deseru zajęło nam kilka godzin. I że obiecałyśmy sobie jeszcze tam wrócić:)

poniedziałek, 19 maja 2014

Deszczowa sobota

Deszczowa sobota to jednak super sprawa. Nawet jeśli z mycia okien nici, a karciany wieczór w ostatniej chwili zostaje odwołany.

Można uporządkować zdjęcia na kompie i spędzić kilka przedpołudniowych godzin na przeglądaniu fotek z ostatnich siedmiu lat. I dojść do wniosku, że warto by znowu pojechać w góry, spotkać się z tym czy tamtym lub chociaż napisać coś o tegorocznych wagarach.

Albo pokazać kotu coś nowego, kiedy mały futrzak uparcie domaga się wyjścia na mokry balkon, i zafundować mu kilkusekundową sesję bezpośredniego kontaktu z ociekającą wodą lawendą. A potem powtórzyć tę zabawę jeszcze dwa razy, ażeby Rita, przekonana, że balkonowym chaszczom wystarczy dziesięć minut na wyschnięcie, w końcu przestała miotać się po parapecie i szarpać za żaluzje.

Można też zasugerować chłopakom niewielkie uprzedzenie faktów i wręczenie prezentu na dzień matki. A kiedy się go już dostanie, rozłożyć stół jak na wigilię i grać do późnego wieczora w Dziedzictwo. I stołu nie składać, żeby już czekał na niedzielę. A potem oswoić się z myślą, że dodatkowy blat używany do tej pory od święta, będzie przez dłuższy czas stałym elementem wystroju wnętrza. I uśmiechnąć się na myśl, że to prawie tak, jakby się świętowało na co dzień.

Tak, to była bardzo udana sobota:)

niedziela, 18 maja 2014

Majowy bez


Majówka pachniała bzem. Kasia zniosła go całe naręcza.
Patrzę na to zdjęcie i prawie czuję tę oszałamiającą woń.
I przypominam sobie nocną biesiadę na balkonie. Opatuleni w polary i koce, sączący wino w blasku świec, pogryzający sery i bagietki z pysznymi pastami. Ale tylko pierwszy majowy wieczór był taki ciepły i suchy. Potem już się kryliśmy w czterech ścianach.

sobota, 17 maja 2014

Otwórz!

 

Wypuści mnie ktoś w końcu na ten balkon czy nie?!

piątek, 16 maja 2014

Miesiąc temu


Miesiąc temu wszystkie drzewa na działce obsypane były kwieciem.
Niby nic, ale co roku wprawia mnie to w zachwyt.

Rękawiczki

Narzekanie nie ma sensu, ale nie mogę się powstrzymać. Połowa maja, a ja ciągle noszę w torebce rękawiczki, by korzystać z nich i rano, i wieczorem. Nigdy nie kryłam, że wiodę prym wśród zmarzluchów, ale nie jestem w swych poczynaniach osamotniona. A nie tak dawno temu, raptem pod koniec kwietnia, widziałam kilka pań w sandałkach, hahaha. Czy deszcze i zimno to cena, jaką przyszło nam zapłacić za łagodną zimę?  A tych kilka słonecznych dni to była zmyłka? Lato już niedługo, nie tracę więc nadziei i wyczekując lepszego przeglądam zdjęcia z ostatnich tygodni, by tej wiosny całkiem nie spisać na straty.

czwartek, 15 maja 2014

Terrorystka

Pieszczoszka Rita zrezygnowała z porannych i wieczornych czułości (co bynajmniej nie przeszkadza jej wyganiać mnie z łóżka, kiedy tylko zadzwoni mój budzik) na rzecz pieszczot popołudniowych. Wygląda to tak, że kiedy tylko przekroczę próg domu, zaczyna się koncert mruknięć, ćwierknięć, parsknięć, wzmacnianych rzucanymi z ukosa wymownymi i pełnymi wyrzutu spojrzeniami. Mała kręci mi się pod nogami i całą sobą daje znać, że moja nieobecność była niewybaczalna i jedynym sposobem, by dokonać zadośćuczynienia, jest rzucenie się bez sekundy zwłoki do głaskania kici. I nieważne, o której wracam i jak długo mnie było. Wyjście do kiosku przyjmowane jest tak samo, jak późny powrót z kina. Przy Ricie nawet Bastek wymiękł i po kilku próbach pokładania się na posadzce, bym jednocześnie i jego głaskała, obecnie grzecznie czeka na swoją kolej.

Jedyne, co udało mi się wywalczyć, to prawo do odwieszenia kurtki i torebki. Potem siadam na zydelku i - jeśli dopisze mi szczęście - jedną ręką głaszczę oszalałą z samotności koteczkę, a drugą ręką rozplątuję szal, zdejmuję sweter, buty.

wtorek, 13 maja 2014

Pippi wchodzi na pokład

Z jakiegoś powodu Babu prawie miesiąc wzbraniał się przed wysłuchaniem tej płyty. Może chodziło o Jungowską? 'Dzieci z Bullerbyn' w wykonaniu Kwiatkowskiej były o niebo lepsze, to prawda, ale Edyta nie jest zła. W każdym razie w końcu żeśmy się za Pippi zabrali. I było super! Kilka godzin wybornej zabawy i szaleńczego śmiechu. Audiobooki dla dzieci to genialny wynalazek.

poniedziałek, 12 maja 2014

Passion

Film, na który cudem udało się nam załapać do kina, tak szybko zszedł z afisza. I nic dziwnego. Sama historia jest świetna, przepis na morderstwo doskonale genialny, pomysł na niedopowiedzenie w zakończeniu - przedni. Ale trudno było się tym rozkoszować przy tak poszatkowanej fabule, zgrzytliwie zazębiających się scenach i bez nawet zarysu tła psychologicznego. Powiem wprost, liczyłam na thriller psychologiczny, narastające napięcie, grzebanie w duszach i umysłach bohaterów, a przyszło mi oglądać mało wiarygodną sieczkę. Szkoda.

Locke

Film ten był wielką niewiadomą, ale trailer zadziałał jak magnes i Lany Poniedziałek spędziliśmy w kinie. O dziwo, po seansie całą piątką zgodziliśmy się, że był to dobry wybór. Zwykle zdania bywają bardziej podzielone. Ale w tym przypadku twórcy filmy po prostu wykonali kawał porządnej roboty i nie było się do czego przyczepić. Główny i tak naprawdę jedyny, którego zobaczymy, bohater, Ivan Locke, w drodze do szpitala, gdzie prawie obca mu kobieta rodzi jego dziecko, usiłuje telefonicznie przekazać żonie wiadomość o zdradzie, jakiej się kilka miesięcy wcześniej dopuścił, oraz zdalnie pokierować pracami na ogromnym placu budowy, którym zarządza. Brzmi słabo, prawda? Jakieś naciągane dylematy i wiele hałasu o nic.

Tego, jak wciągające okazują się rozmowy prowadzone przez Ivana, nie da się jednak opowiedzieć. I wydaje mi się, że nawet domowy seans kanapowy może nie oddać specyficznego nastroju, jaki panował w kinie, kiedy w czasie rzeczywistym przysłuchiwaliśmy się, z jaką cierpliwością i uporem zmaga się on z kolejnymi sprawami, które pozornie tak odległe, ważyły na całym jego życiu. A te reakcje rozmówców, kiedy tylko słyszymy ich głosy, których nie możemy skonfrontować z mimiką i gestami! Śmieszne, niezrozumiałe, przerażające. Brzmiące tak prawdziwie, życiowo, niewygładzone, pełne powtórzeń i idiotycznych momentami kwestii. W oku cyklonu zaś Ivan, niezniszczalny jak beton, którym się zawodowo zajmuje. Serio, polecam, bo im więcej o tym filmie myślę, tym bardziej jestem zadowolona, że miałam okazję go obejrzeć.

The Grand Budapest Hotel

Doskonały film! Jeśli komuś podobali się 'Kochankowie z Księżyca', gwarantuję, że 'Grand Budapest' wbije go w fotel. Nie ma sensu streszczać fabuły, bo nie o to tu przecież chodzi. Wiadomo, że Anderson z byle czego zrobi cacuszko. Największą frajdę sprawia tu plejada genialnych aktorów, którzy wybornie czują karnawałowy, baśniowy, magiczny klimat świata, do którego zaprasza reżyser i autor scenariusza w jednym, i dają się porwać fantazji, brawurowo wcielając się w postaci tak przerysowane, że nie sposób ich nie pokochać od pierwszego wejrzenia. I jeszcze ten kwadratowy kadr, który też na swój sposób zmienia nasz sposób postrzegania świata. Co tu dużo mówić, to jeden z tych filmów, które można oglądać wielokrotnie, fragmentarycznie, z doskoku, dla samej tylko przyjemności sycenia oczu feerią barw i perfekcyjnie dopracowanych w każdym szczególe scen.

niedziela, 11 maja 2014

Renovatio

Cudowna płyta. I chyba przetrwa z nami dłużej niż tylko tę wiosnę. Podoba mi się co najmniej tak samo, jak pierwszy, mój ulubiony, krążek Edyty 'Love'. Słuchamy i słuchamy. Bo tym razem to Maciek włączył ją w trybie powtarzania bez końca, z czego skwapliwie korzystam.

sobota, 10 maja 2014

Zen

Spacery z Ritą to zajęcie w duchu zen. Mała w skupieniu obwąchuje każdy skrawek ziemi, kwiatek, śmieć, jaki napotka na swej drodze. Wdrapuje się na drzewa lub wskakuje na nie z rozbiegu, rozgląda niespiesznie dokoła, czai na ptaszki tudzież wiewiórki, jeśli akurat wybierzemy się do parku. Ale tym, co interesuje ją najbardziej, są gęste krzaczory, obszczane murki i okolice śmietnika. Odciąganie jej od tych jakże uroczych zakątków wymaga anielskiej cierpliwości. Zwłaszcza, że kicia nie rozumie pojęcia chodzenia przy nodze dokąd pani prowadzi. Ona sama jest sobie sterem i okrętem, a ja tylko dodatkiem uczepionym drugiego końca szelek.

Tak więc aby dojść do parku we względnie akceptowalnym czasie, a raczej, ażeby w ogóle tam, czy gdziekolwiek indziej, dotrzeć, biorę Ritkę na ręce i w tempie ekspresowym przemieszczam się do celu. Mała próbuje się wyrwać, toteż ściskam ją oburącz z całych sił i modlę się o zielone światło na przejściu, bo tam zwykle niecierpliwość kici osiąga apogeum. Nagrodą jest późniejsza niespieszna przechadzka. Za którą płacę zadyszką w drodze powrotnej, bo wyciągnięcie Rity z parku to nie lada sztuka wymagająca maksimum samozaparcia i sporej siły fizycznej.

Ale najważniejsze, że najgorsze obawy się nie potwierdziły. Otóż po pierwszym spacerze mała stanęła pod drzwiami wejściowymi i zaczęła je drapać. Widziałam przerażenie w oczach Maćka. Wizja bycia w taki sposób molestowanym za każdym razem, kiedy pannicy zachce się przechadzki, była tym straszniejsza, że nie wiedzieliśmy z jakim natężeniem i częstotliwością Ritka może demonstrować swoje życzenia. A że jest, skubana, uparta jak osioł, mieliśmy już przed oczami bezsenne noce. Szczęśliwie drapanie nie weszło na stałe do repertuaru i tylko sporadycznie kici przypomina się ta opcja.


piątek, 9 maja 2014

Koncerty

Niespodziewanie dla samej siebie rozsmakowałam się w koncertach, które nałogowo już puszczam sobie w pracy z youtube'a. I odkryłam, że płyty studyjne i występy na żywo to dwa różne światy, a wyobrażenie o artyście na podstawie samego materiału z perfekcyjnie dopracowanego krążka absolutnie nie powinno być podstawą do decyzji o zakupie biletu na koncert.
Tak na przykład Joss Stone wywiadów udziela przezabawnych, ale na scenie jest raczej drętwa i ciągle powtarza te same teksty. Podobnie jest z Alicią Key. Obydwie je uwielbiam, jednakże tylko kiedy śpiewają.
Adam Levine z Maroon 5 jest z kolei przeuroczy i rozgadany, ale jaki on ma piskliwy głosik! Gdybym nie wiedziała, jak facet wygląda, oczyma wyobraźni widziałabym raczej chłopaka przed mutacją.
Adele grająca w The Tabernacle rozbawiła mnie swoim szaleńczym chichotem i rozczuliła wzmianką o Beyonce. Ta zaś została zdetronizowana przez Michaela Buble, którego lata temu widziałam w telewizji i zapamiętałam jako nadętego bubka, podczas gdy facet na scenie jest mistrzem ceremonii, gada jak nakręcony, a jest tak zabawny i czarujący, że śmiało mógłby występować z trzema utworami, resztę czasu przeznaczając na swoje historyjki i żarciki. I właśnie na taki koncert warto, moim zdaniem, pójść:)

czwartek, 8 maja 2014

Diagnoza

Ostrzegam, że będę się bez żenady chwalić. Wczoraj byłam w szkole na konsultacjach w sprawie diagnozy na koniec roku. Niby wiedziałam, co usłyszę, bo opisową ocenę dostaliśmy już w poniedziałek. Ale to nie zmniejszyło satysfakcji z sukcesów syna. Sebi zdobył trzydzieści cztery na trzydzieści sześć możliwych punktów. Poprawił zachowanie. W tym tygodniu nie stracił żadnego supera (standardem są trzy do pięciu tygodniowo, zimą znacznie więcej). Nasłuchałam się miłych rzeczy. Aż spuchłam z dumy. Gratulacjom i pochwałom po powrocie do domu nie było końca:)

Harry Potter

Tydzień na przełomie kwietnia i maja należał do Harry'ego Pottera. Obejrzeliśmy z Babu wszystkie części po kolei. Nie obyło się bez ściskania za rękę w chwilach grozy, chichotów oraz łez wzruszenia. Jak się łatwo domyślić, aktualnie niejedna rozmowa schodzi na temat magii, wężów, zaklęć etc. Ale najczęściej zadawane mi przez Sebiego pytanie dotyczy scen z filmów, które najbardziej mi się podobały lub były moim zdaniem najśmieszniejsze. I jeszcze w kółko bawimy się w 'kim wolałbyś być'. Dolores Umbridge, Bellatrix Lestrange czy profesor McGonnagall? Severusem Snapem, Draco Malfoyem czy Dudziaczkiem?

środa, 7 maja 2014

Kurnik

Sen się ziścił, balkon zabudowany. Z zachwytu nad naszym dziełem aż podnieśliśmy w pokoju żaluzje.
A było tak. W poniedziałek Maciek skonstruował własnego pomysłu stelaż. Kolejne dwa dni zajęło nam umocowanie siatki. I nie straszny nam był dzisiejszy deszcz.  Potem rozłożyłam nowy chodniczek, na nowo poustawiałam mebelki, kwiatki i świeczki w jedynie słusznym porządku, a nawet wyprałam kocyk kici, żeby jej go ułożyć na krzesełku, gdyby zechciała częściej tam ze mną urzędować. Przed chwilą zaś pierwszy raz wyszłam z Ritką na papieroska.
Moja święta palarnia została ochrzczona kurnikiem. I mam poczucie, że mieszkanie powiększyło się nam o dodatkowy pokój. Ritusia nadal tam siedzi, więc chyba zapalę świeczki, opatulę w koc i dołączę do małej. Ba, nawet malinówki sobie naleję! I żaden deszcz mi niestraszny. A co, warto uczcić ten piękny dzień:)