Tak więc aby dojść do parku we względnie akceptowalnym czasie, a raczej, ażeby w ogóle tam, czy gdziekolwiek indziej, dotrzeć, biorę Ritkę na ręce i w tempie ekspresowym przemieszczam się do celu. Mała próbuje się wyrwać, toteż ściskam ją oburącz z całych sił i modlę się o zielone światło na przejściu, bo tam zwykle niecierpliwość kici osiąga apogeum. Nagrodą jest późniejsza niespieszna przechadzka. Za którą płacę zadyszką w drodze powrotnej, bo wyciągnięcie Rity z parku to nie lada sztuka wymagająca maksimum samozaparcia i sporej siły fizycznej.
Ale najważniejsze, że najgorsze obawy się nie potwierdziły. Otóż po pierwszym spacerze mała stanęła pod drzwiami wejściowymi i zaczęła je drapać. Widziałam przerażenie w oczach Maćka. Wizja bycia w taki sposób molestowanym za każdym razem, kiedy pannicy zachce się przechadzki, była tym straszniejsza, że nie wiedzieliśmy z jakim natężeniem i częstotliwością Ritka może demonstrować swoje życzenia. A że jest, skubana, uparta jak osioł, mieliśmy już przed oczami bezsenne noce. Szczęśliwie drapanie nie weszło na stałe do repertuaru i tylko sporadycznie kici przypomina się ta opcja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz