sobota, 10 maja 2014

Zen

Spacery z Ritą to zajęcie w duchu zen. Mała w skupieniu obwąchuje każdy skrawek ziemi, kwiatek, śmieć, jaki napotka na swej drodze. Wdrapuje się na drzewa lub wskakuje na nie z rozbiegu, rozgląda niespiesznie dokoła, czai na ptaszki tudzież wiewiórki, jeśli akurat wybierzemy się do parku. Ale tym, co interesuje ją najbardziej, są gęste krzaczory, obszczane murki i okolice śmietnika. Odciąganie jej od tych jakże uroczych zakątków wymaga anielskiej cierpliwości. Zwłaszcza, że kicia nie rozumie pojęcia chodzenia przy nodze dokąd pani prowadzi. Ona sama jest sobie sterem i okrętem, a ja tylko dodatkiem uczepionym drugiego końca szelek.

Tak więc aby dojść do parku we względnie akceptowalnym czasie, a raczej, ażeby w ogóle tam, czy gdziekolwiek indziej, dotrzeć, biorę Ritkę na ręce i w tempie ekspresowym przemieszczam się do celu. Mała próbuje się wyrwać, toteż ściskam ją oburącz z całych sił i modlę się o zielone światło na przejściu, bo tam zwykle niecierpliwość kici osiąga apogeum. Nagrodą jest późniejsza niespieszna przechadzka. Za którą płacę zadyszką w drodze powrotnej, bo wyciągnięcie Rity z parku to nie lada sztuka wymagająca maksimum samozaparcia i sporej siły fizycznej.

Ale najważniejsze, że najgorsze obawy się nie potwierdziły. Otóż po pierwszym spacerze mała stanęła pod drzwiami wejściowymi i zaczęła je drapać. Widziałam przerażenie w oczach Maćka. Wizja bycia w taki sposób molestowanym za każdym razem, kiedy pannicy zachce się przechadzki, była tym straszniejsza, że nie wiedzieliśmy z jakim natężeniem i częstotliwością Ritka może demonstrować swoje życzenia. A że jest, skubana, uparta jak osioł, mieliśmy już przed oczami bezsenne noce. Szczęśliwie drapanie nie weszło na stałe do repertuaru i tylko sporadycznie kici przypomina się ta opcja.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz