wtorek, 20 maja 2014

Wagary

Urok wagarowania poznałam w liceum. I nie będę ukrywać, że czasami jedyną motywacją było uniknięcie pisania sprawdzianu. Ale dla wytrawnego wagarowicza największa przyjemność bierze się ze świadomości korzystania z uroków życia w czasie regulaminowo przeznaczonym na obowiązki.

Kto raz się w tym rozsmakuje, wpada w nałóg. I choć człowiek z biegiem lat musi się uciekać do takich hańbiących wybiegów, jak planowany dzień urlopu, zawsze może liczyć na nagrodę w postaci kilku godzin poczucia wolności spędzonych na łazęgostwie, kiedy lud pracujący kisi się w biurach, fabrykach i innych przybytkach zniewolenia.

Okazało się, że nie jestem odosobniona w swoich ciągotach i drugi rok z rzędu na wagary umówiłam się z Kasią. Tym razem postanowiłyśmy dopieścić zmysł smaku. I zaczęłyśmy od późnego śniadania w Bułce z Masłem. Ku naszemu zdziwieniu okazało się, że mnóstwo ludzi dysponuje wolnym czasem w poniedziałkowy ranek. Ale lokal jest duży, więc miejsca nie brakowało i w spokoju skonsumowałyśmy obfity posiłek. Śniadanie europejskie dla mnie, amerykańskie dla mojej towarzyszki. Pychota. Ciepłe pieczywo, jajka, zielenina, wędlina, ser, ryba, marmolada. Do tego mleko i herbata na bogato z sokami i owocami. I prasówka. Żyć, nie umierać. Kiedy Maciek o tym usłyszał, od razu zgłosił się na ochotnika, gdybym szukała towarzystwa na kolejne śniadanie na mieście.

Potem było kino i spacer zakończony kolejnym popasem. Długo szukałyśmy stosownego miejsca, gdzie mogłybyśmy zasiąść do kawy i ciacha. Wybierałyśmy, przebierałyśmy, wybrzydzałyśmy, aż w końcu trafiłyśmy do cukierni Marcello Consonni. A tam aż dech nam zaparło, kiedy przyszło do wyboru słodyczy. Oczopląs i ślinotok, ujmując to najkrócej, jak się da. Raz, że tak szeroki wybór, dwa, że każde ciasto wyglądało jak dzieło sztuki, a trzy, że porcje były ogromne. Mój wybór padł na dakłasa, bo nigdy wcześniej o czymś takim nie słyszałam. Beza, suszone owoce, warstwa powideł i dużo czekoladowego kremu. A do tego niemalże wiaderko (prawie pół litra) latte. Nie muszę chyba dodawać, że skonsumowanie deseru zajęło nam kilka godzin. I że obiecałyśmy sobie jeszcze tam wrócić:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz