piątek, 9 maja 2014

Koncerty

Niespodziewanie dla samej siebie rozsmakowałam się w koncertach, które nałogowo już puszczam sobie w pracy z youtube'a. I odkryłam, że płyty studyjne i występy na żywo to dwa różne światy, a wyobrażenie o artyście na podstawie samego materiału z perfekcyjnie dopracowanego krążka absolutnie nie powinno być podstawą do decyzji o zakupie biletu na koncert.
Tak na przykład Joss Stone wywiadów udziela przezabawnych, ale na scenie jest raczej drętwa i ciągle powtarza te same teksty. Podobnie jest z Alicią Key. Obydwie je uwielbiam, jednakże tylko kiedy śpiewają.
Adam Levine z Maroon 5 jest z kolei przeuroczy i rozgadany, ale jaki on ma piskliwy głosik! Gdybym nie wiedziała, jak facet wygląda, oczyma wyobraźni widziałabym raczej chłopaka przed mutacją.
Adele grająca w The Tabernacle rozbawiła mnie swoim szaleńczym chichotem i rozczuliła wzmianką o Beyonce. Ta zaś została zdetronizowana przez Michaela Buble, którego lata temu widziałam w telewizji i zapamiętałam jako nadętego bubka, podczas gdy facet na scenie jest mistrzem ceremonii, gada jak nakręcony, a jest tak zabawny i czarujący, że śmiało mógłby występować z trzema utworami, resztę czasu przeznaczając na swoje historyjki i żarciki. I właśnie na taki koncert warto, moim zdaniem, pójść:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz