Byłam na koncercie George'a!!! Cóż za emocje! Atmosferę czuć było już na przystanku pełnym oczekujących. Tramwaje zapchane po brzegi mknęły jeden po drugim. A w nich prawdziwy przegląd Wrocławian. Jechałam z grupką gangsterów, tak w każdym razie obstawiam mega wysportowanych, opalonych i obwieszonych biżuterią i metkami panów po czterdziestce, którym towarzyszyła ekipa o połowę młodszych, odpicowanych i chichoczących dziewcząt. Co najlepsze, spotkałam ich też w tłumie przy wyjściu. To prawie, jakbym była z nimi na koncercie;)
No ale wracam do tematu. Stadion robi niesamowite wrażenie, zwłaszcza na kimś, kto widzi taki obiekt po raz pierwszy w życiu. Rzędy ustawione są tak stromo, że przez pierwsze minuty po zajęciu miejsca siedziałam wciśnięta w krzesełko trzymając się kurczowo umieszczonej na wysokości kolan poręczy. Ale jaki widok! Kiedy zaczęła grać muzyka, zapomniałam o strachu. Trzysiestotysięczna widownia zgrała się na tyle, że fala obeszła stadion wkoło z siedem razy.
A potem zgasły światła, zajaśniał księżyc i na scenie pojawił się George. Byłam oczarowana jego głosem, który w połączeniu z jego stylem śpiewania idealnie nadaje się do symfonicznych aranżacji, jego wyglądem (ciemny stalowy garnitur), wyborem utworów, oświetleniem, słowem: wszystkim. To było magiczne. Zaś George niezmiennie od lat tańczy, pstryka palcami, rusza lewą reką jak dyrygent w rytm muzyki i odchyla głowę, kiedy śpiewa, w ten sam sposób! Tylko czupryny z klipu 'Last Christmas' brak:)
Wiele osób liczyło na porywające do tańca hity od samego początku, ale te nastąpiły dopiero jako bisy. I wtedy naprawdę cały stadion tańczył, śpiewał i klaskał. Chyba nawet wybiłam sobie palec, bo boli mnie dziś od rana. Ale wczorajszej nocy poziom adrenaliny miałam tak wysoki, że nie zwróciłam na to uwagi.
Do domu wróciłam pieszo w kolumnie ludzi zmierzających w tym samym kierunku. Ulica była obstawiona policją jeszcze szczelniej niż przed koncertem. To się nazywa komfort. Już czekam na kolejny koncert. Trzymam kciuki za Kings of Lion lub mojego najnowszego idola, Raya Wilsona. Tym razem będę na płycie, haha!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz