
Zwieńczeniem weekendowego maratonu filmowego w klimacie komediowo-romantycznym był w sumie najsłabszy film. Reese Witherspoon, skądinąd bardzo przeze mnie lubiana, wydawała się odrobinę wyalienowana, a jej partner przesadził ze słodkim uśmiechem, który mu nie schodził z twarzy. Za to Owen Wilson nigdy nie zawodzi w roli wioskowego głupka! I to w tym przypadku komplement! Nie można od niego oczu oderwać, zupełnie jak przy czytaniu książki, która już niby sięgnęła dna, ale trudno uwierzyć, że coś może być tak złe, no i jeszcze ciągle tyle przed nami, że czyta się do ostatniego słowa (tak, Dagmara, wiesz, o jaką lekturę mi chodzi). W każdym razie weekendowe oglądanie było super miłe i przyniosło zamierzony skutek: pełen relaks i pozytywne doładowanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz