poniedziałek, 19 września 2011

Skóra, w której żyję

Nie ma jak wolny poniedziałek i urodzinowe wyjście do kina wczesnym popołudniem. Urodziny Maćka, ale film jak najbardziej odpowiadający gustom obojga. Chociaż dopóki na ekranie nie pojawił się Zeca, bałam się, że Almodovar obrał nowy kierunek i koniec z jego charakterystycznym poczuciem humoru. Ale okazało się, że mistrz trzyma poziom, historia jest jak zawsze pokręcona, a bohaterowie narwani i charyzmatyczni. Największym zaskoczeniem był dla mnie Banderas, który podoba mi się w którymś z rzędu filmie. Chyba niesłusznie przez wiele lat go nie doceniałam.
Pysiu, jeszcze raz sto lat:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz