niedziela, 6 maja 2012
Majówka
Po trzech działkowych grillach, które w ciągu jednego tygodnia przeszły mi koło nosa, po tygodniu oglądania słońca przez szybę, po Maćkowych opowieściach o tym, jak nasz pierworodny zasuwa na rowerku, i wreszcie: po uczciwie przepracowanym piątku, z dziką radością i lekkim obłędem w oczach, tuż po śniadaniu wyruszyłam w towarzystwie Babusia na podbój pobliskiej oazy zieleni. Rowerek został objuczony piknikowym ekwipunkiem, ja przywdziałam ochronną czapkę z daszkiem, omotałam się szalem i wypchałam kieszenie chusteczkami (zatoki, zatoki, niekończąca się historia), Babu pedałował z całych sił. I wszystko szło pięknie, tak do trzynastej, w każdym razie, kiedy to z jednej śmiesznej chmurki zaczął padać deszcz tylko na tę część parku, w której akurat byliśmy, co zmusiło nas do płochliwej ucieczki. Potem padało przez ponad godzinę, ale chyba tylko nad naszym blokiem, bo przez które okno nie wyjrzeliśmy, świeciło słońce. Czyżby ktoś na górze się na mnie uwziął? Muszę skonsultować z Bastulem, kogo obstawiać: Krakena czy Posejdona, haha:)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz