Skłamałabym twierdząc, że ta historia porwała mnie od pierwszej strony, bo chwilę zajęło mi załapanie spowolnionego rytmu angielskiej wsi, której mieszkańcy głównie snują się od pubu do pubu, popijają coraz to ciekawsze trunki i plotkują. W międzyczasie niektórzy padają też ofiarą tajemniczego mordercy lub tłumaczą się z deka wyalienowanemu inspektorowi Scotland Yardu. W końcu jednak uległam nastrojowi rodem z Midsomer Murders czy powieści Agathy Christie i z wypiekami na twarzy próbowałam wytypować podejrzanego. Bezskutecznie! Zatem do Marthy Grimes jeszcze wrócimy:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz