wtorek, 17 września 2013

Koneser

Nawet Geoffrey Rush nie był w stanie uratować tego filmu. Wiarygodność psychologiczna zerowa: odludek, egocentryk i zatwardziały stary kawaler w jednym niespodziewanie nie tylko zaprzyjaźnia się z żółtodziobem, ale i daje się wodzić za nos rozkapryszonej pannicy, a ta z kolei po dziesięcioleciu latach, czy więcej, życia w absolutnej izolacji, nagle wyfiokowana i w szpilkach bryluje w towarzystwie w wypasionej restauracji, gdzie przeciętny zjadacz chleba nie ośmieliłby się kichnąć. A to odwlekanie momentu wystąpienia oczekiwanego przez co niektórych z nieznośnym zniecierpliwieniem zwrotu akcji - karygodne! Nie żeby potem było lepiej, ale jak nigdy bliska byłam opuszczenia sali, gdybym całkowicie straciła wiarę na rozwiązanie inne niż mdławy happy end.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz