Cały dzień wałkowaliśmy w pracy film Szumowskiej. Raz, że zaliczyliśmy grupowe wyjście do kina, dwa, że każdy miał inne zdanie, spostrzeżenia, zastrzeżenia i wrażenia do opowiedzenia. Ja przed seansem nastawiona byłam dość sceptyczne, żeby nie powiedzieć wrogo, bo reżyserka jakoś nie podbiła mego serca ani wywiadem w 'Wysokich obcasach', ani w TV u Torbickiej. Wydawało mi się, że obsesyjnie skupiła się na przekonywananiu całego świata, że Loli i Alicji nie należy nazywać prostytutkami, bo są one paniami swego losu, dokonały świadomego wyboru i mają absolutną kontrolę nad meżczyznami, z którymi się spotykają.
Tymczasem film był świetny. Dziewczyny różne jak ogień i woda, przekonujące i o hinotyzującym magnetyzmie. I szczęśliwie dla widzów ich historie nie były lukrowanymi wyssanymi z palca opowiastkami o księżniczkach. Co lepsze, ogólnikowym słowom i wzruszającym uśmiechom Loli przeczyły kolejne obrazy. A Alicja miała w oczach tyle gniewu, że jako siła napędowa wystarczyłby dla tuzina wkurzonych ludzi.
Świetnie zagrała też Binoche. Miotała się po mieszkaniu, że aż deski podłogi jęczały. Szklany klosz, pod którym dotąd żyła, zaczął pękać. Tego się nie spodziewała. Nie, żeby wszystko było u niej w porządku. Z mężęm i dziećmi mijała się już od dawna, ich pośpieszne przeplatające się i urywane znienacka monologi stały się rutynowe. Jej życie nagle wydało się tak samo mało satysfakcjonujące, jak codzienność studentek, z którymi przeprowadziła wywiady.
Lola godzi się na życie w kłamstwie i samotność, żeby nie czuć smrodu (jak to określa) blokowiska i akrylowych sweterków. Radosny seks rezerwuje tylko dla klientów, bo na kontakt z chłopakiem (tak, spotyka się jednocześnie z nieczgo niepodejrzewającym młodzieńcem!) już jej entuzjazmu nie wystarcza. Alicja może nie zdecydowałaby się na relacje z mężczyznami za pieniądze, gdyby nie zginęła jej walizka, pomogła pani w dziekanacie, panowie nie uświadomili jej, że są gotowi słono płacić za jej urocze towarzystwo etc. Anna zaś dopiero jakby się ocknęła w swym poczuciu niespełnienia. Ale żadna z nich nawet nie podejmuje próby wyrwania się z pułapki.
Jednak czy obraz zamykający film miał być zapowiedzią przełomu czy wręcz przeciwnie, potwierdzeniem utartego schematu, kolejnym zmiecenie pod dywan tego, co niewygodne i niepasujące do idealnego wizerunku mieszczańskiej rodziny, sama nie wiem. Chcę wierzyć, że Annie uda się jakoś wyrwać z tego skostniałego układu, pociągnąć za sobą rodzinę, znaleźć na czas na rozmowę z mężem, zbudowanie więzi z bliskimi, czy choćby docenienie tego, co się ma. Bo ona przecież nawet nie potrafi docenić, gorzej: nie umie potwierdzić stanu posiadania łazienki z oknem, o jakiej marzy Lola. Zresztą nawet syn ją wyśmiewa, kiedy zaczyna mówić o zapracowaniu sobie na dobrobyt materialny. Ona sama po prostu żyje w świecie dostatnim, sytym świecie i przymuje to bezrefleksyjnie.
Tym jednak, co najdłużej zapamiętam, była scena kolacji, kiedy rozrasta się grono biesiadników i na widok kolejnych twarzy trudno powstrzymać się od śmiechu. I ta smętna melodia w tle śpiewana przez uroczego pana z gitarą. A na koniec niespodziewane wyjście Anny. Hahaha.
P.S. Dawno się tak nie rozpisałam, a to nadal nie wszystko, co miałam do powiedzenia:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz